Aplikacja NUDA

Aplikacja NUDA

Potraficie się nudzić? Pytam poważnie! Potraficie? Nuda nie jest w cenie, nuda jest zmorą, męczarnią, ośmiotysięcznikiem zdobytym w sandałach. Chwila nic nie robienia przeraża jak wyrywanie zęba bez znieczulenia. W autobusie, w poczekalni, w rejestracji, w kolejce wszyscy próbują się czymś zająć, najczęściej zatopieni w wirtualnym świecie wpadają w pułapkę sponsorowanych artykułów, personalizowanych reklam lub podglądania co kto opublikował.


To jak potraficie się nudzić? Kiedy ostatnio mieliście okazję ponudzić się chociaż chwilę? Część z Was powie, że nie wie co to znaczy, bo ciągle jest tyle do zrobienia! Inni nie przyznają się, że się nudzą, bo co to by oznaczało? Lenistwo, bezproduktywność, monotonne życie? W końcu nuda ma zabarwienie pejoratywne. A zastanawialiście się kiedyś co robi nuda z naszym mózgiem? Muszę się pilnować, żeby nie trzasnąć teraz wykładu z neuronauki, bo w końcu miał to być felieton. Zatem zastanówcie się - nuda może najpierw sprawić, że odpoczniemy, zresetujemy się, a potem może wyzwolić refleksję i kreatywność. To proces, który w zależności od naszego nastawienia może mieć różne skutki. Jeśli podchodzimy do nudy negatywnie i mamy jej bardzo dużo, a do tego mamy poczucie, że nasze życie jest jednostajne i jesteśmy zmęczeni rutyną, to na pewno nie działa to ani mobilizująco ani pozytywnie. Nuda wywołuje w nas pewien rodzaj dyskomfortu, bo nasz mózg jest stworzony do przyjmowania i przetwarzania informacji. Współczesny styl życia jeszcze mocniej nas do tego popycha. Ten dyskomfort, to kluczowy etap do wzbudzenia w nas motywacji do działania. Jeśli podchodzimy do nudy w sposób pozytywny, pozwalamy sobie odpocząć i spędzić czas relaksując się, to dajemy sobie szansę skupić się na tym, co czujemy tu i teraz, jakie mamy potrzeby i zasoby. Nuda może być jak energetyczny napój. Nuda sprawia, że jesteśmy WOLNI! Nic nie musimy, ale możemy! Brzmi nieźle, prawda? Wszystko pięknie, tylko weź to sobie wytłumacz, kiedy od zawsze ci się wydaje, że nudząc się marnujesz czas. Jestem typem, który ciągle ma coś do zrobienia, mam mnóstwo pomysłów, cele do zrealizowania, poczynione plany, więc jak ja mogę się nudzić?! Jak mogę tracić czas?! Długo mi zajęło zrozumienie, że ponudzić się trochę trzeba i robię sobie czasami (pewnie zbyt rzadko) nudne poranki kiedy niczego nie planuję. Na ogół po takim niezaplanowanym poranku mam mnóstwo pomysłów, mój mózg doświadcza "game over" a potem "stand by", aby na koniec mieć "full energy". Mózg jest ważny! A nasze umysły nie mają łatwo - jesteśmy bombardowani setkami informacji. Badania wykazują, że zatracamy wiele funkcji poznawczych - na przykład nie potrafimy się odnaleźć w terenie, nie zapamiętujemy drogi, którą się poruszamy, nie potrafimy sobie przypomnieć twarzy nowo poznanej osoby. "Focus on self sprawia, że idiociejemy proszę państwa" jak mawiał pewien Pan Profesor ;) Nie koncentrujemy się na drodze, bo robi to za nas aplikacja. Nie musimy pamiętać o ważnych wydarzeniach, bo mamy aplikację, która nam o wszystkim przypomina. Aplikacja to chyba najpopularniejsze słowo w przestrzeni publicznej. Cokolwiek robię, gdziekolwiek pójdę, dowiaduję się, że potrzebna jest aplikacja! W każdym sklepie namawiają mnie do ściągnięcia aplikacji. Nawet w rejestracji u lekarza pani mnie poinformowała, że mogę się umówić na następną wizytę przez aplikację. Aaaaaaa!

Nie lubię korzystać z aplikacji na zasadzie braku wyboru. Są takie, które bardzo mi się przydają, jak na przykład aplikacja "The Mantrailing". Są takie, które stanowią doskonałe narzędzie uzupełniające jakieś szkolenie, ale większość jest mi kompletnie niepotrzebna. A propos aplikacji, to przypomniała mi się anegdotka. Umówiłam się z pewnym Trenerem, że wyślę filmik do oceny mojej pracy z psem. Zaproponował aplikację, przez którą będzie łatwy kontakt. Po paru dniach próbowałam wydobyć z pamięci co to za aplikacja. Ap, ap, snap!? Wpisałam w lupkę i zaproponowało mi Snapchat. Ha! Znalazłam, zainstalowałam, skonfigurowałam, wpisałam imię i nazwisko szukanej osoby - jest! Napisałam wiadomość o treści: "Cześć! Mam już aplikację, niebawem prześlę filmik, w wolnej chwili zerknij na moje pląsy.". Odpowiedź nadeszła szybko: "Spierdalaj!". Na tym etapie zaczęłam lekko w siebie wątpić i zdezorientowana tą impertynencją piszę do kolegi, który był świadkiem rozmowy czy chodzi o aplikację z duszkiem na żółtym tle. Okazało się, że to miał być Whatsapp, a nie Snapchat... ;) Ostatnio jakoś mam pod górkę, niestety nie tylko z aplikacjami. Nie zamierzam narzekać i nie zamierzam się poddawać, ale przyznajcie - planować trzeba umieć. Kiedyś bliska mi osoba powiedziała: "Uważaj! Uważaj o czym marzysz!" I tak rozmawiając ze znajomymi dowiedziałam się, że ich marzenia spełniły się za późno. Bardzo czegoś pragnęli na tamten moment, a spełniło się w czasie kiedy ich sytuacja zmieniła się i już niekoniecznie mieli możliwość czerpać z tego pełnymi garściami. Nie wiem czy to dobrze czy źle. Nie wiem czy w tamtym czasie by z tego skorzystali. Kilka razy również bardzo się o coś starałam i to nie wyszło, jakaś droga była ślepą uliczką, jakieś drzwi zatrzasnęły. Potem okazało się, że zupełnie inne drzwi stały otworem... Z perspektywy czasu człowiek wie, że zatrzaśnięte drzwi bywają szansą na znalezienie lepszej opcji i wie jednocześnie, że nie ma co pchać się we wszystkie, które są otwarte...

Moja praca zawodowa wymaga dobrego planowania i pokory. Mogę sobie zaplanować świetne ćwiczenie funkcji poznawczych, idealnie dobrać pomoce, mieć pewność, że to doskonałe ćwiczenie dla konkretnego dziecka i... wydarza się tzw. czynnik ludzki. Dziecko ma kompletnie gdzieś moje ćwiczenie i mój wspaniały plan stymulacji poznawczej. Nie chce nawet spojrzeć na pomoce, które wycinałam cały poprzedni wieczór. I tym razem ja dostaję ćwiczenie poznawcze - jak przekonać dziecko, że to co oferuję jest fajne lub jak w inny sposób zrealizować cel? Innym razem wyciągam jakąś pomoc bez specjalnego entuzjazmu i nagle okazuje się, że znikający sznureczek rozbawia dziecko tak bardzo, że zrobi z tą pomocą każde ćwiczenie. W pracy z psami jest podobnie, choć psy są dla mnie dużo bardziej przewidywalne niż dzieci. Jednak każdy, nawet najlepszy plan może się nie udać. Parę tygodni temu rozpisałam sobie treningi, zapisałam się na warsztaty i umówiłam Pozorantów do dalszych treningów. Najpierw Frodo zachorował na babeszjozę, z warsztatów musieliśmy zrezygnować, a Pozorantów trzeba było odwołać. Kiedy Frodzio wyzdrowiał ponownie rozpisałam treningi, umówiłam Pozorantów i... Elmo przepychając się w kuchni zrzucił taboret wprost na moją stopę a potem jeszcze nadepnął łapeczką. Taaadam! Niech żyje plan! Znowu dziękujemy bardzo, siedzimy w domu, bo fioletowa noga musi zaprezentować się we wszystkich kolorach tęczy żeby można było przemierzać kilometry.

Drodzy Czytelnicy dziękuję za Wasze ogromnie miłe wiadomości z pytaniami kiedy będzie następny felieton. Dzięki temu mam motywację do dalszego pisania! Jeśli dotarliście do tego miejsca, to możecie mi o tym powiedzieć, ale nie musicie. Życzę Wam owocnej instalacji aplikacji nuda, skorzystajcie od czasu do czasu, czujcie się wolni i pamiętajcie: mózg jest ważny! :D

Autorem zdjęć wykorzystanych w tym felietonie jest Adam Safarewicz - safarewicz.pl
Spektakl z udziałem publiczności

Spektakl z udziałem publiczności

Zawsze zaczynają dokuczać znienacka! Wstajesz rano, wychodzisz z psami na spacer, jest sympatycznie, pieski szczęśliwe, po godzinie wracasz do domu, schylasz się żeby odpiąć smycz i... 

Zatoki - sześć liter odnoszących się do pustych przestrzeni w czaszce potrafi zepsuć wszystko! Powiedzcie mi jak coś co jest puste, czyli coś czego nie ma, może tak boleć? Jeśli kiedykolwiek mieliście problem z zatokami, to mnie rozumiecie. Wydaje ci się wtedy, że już nigdy się nie schylisz i robisz wszystko żeby tylko nie trzeba było wykonać skłonu. A spróbuj powiedzieć o tym komuś kto nie ma takiego problemu -  co powie? "Bo czapki nie nosiłaś!" Akurat! Od pierwszego jesiennego listka noszę czapkę, przy każdym większym powiewie chodzę jak mnich w kapturze na oczach, kupuję szaliki, którymi w razie potrzeby będę wstanie omotać twarz i co? JAJCO! Ból głowy czasami jest niewielki, a innym razem taki, że przekazuję Krzysiowi ostatnią wolę. ;) W najmniej odpowiednim momencie, po najlepszym treningu z psem, przed najbardziej wyczekanym wyjazdem, kiedy wreszcie uda się zgrać terminy i umówić z kimś dla Ciebie ważnym - zawsze wtedy pustostany w głowie postanawiają o sobie przypomnieć!

Jedynymi zadowolonymi z tego stanu rzeczy wydają się być wtedy Uszate. Śpimy długo i nie idę do pracy, na spacer wychodzą bez smyczy, żebym nie musiała się schylać. Na wszelki wypadek mam przy sobie najulubieńsze przysmaki i piłki w razie jakby trzeba było je odwołać od czegoś atrakcyjnego i dobrze wynagrodzić. Jeśli coś mi się rozsypie albo spadnie na podłogę i jest jadalne dla psów jest ich. W związku z tym, że chodzę zakapturzona pewne jest, że jako ostatnia namierzam wszystkie elementy mogące wywołać potencjalne zagrożenie lub entuzjazm. One doskonale wiedzą, że ich człowiek jest jakiś czasowo upośledzony, ale z dobrą zawartością saszetki i krążą wokół jak satelity. A jak wołam komendą "do mnie" Frodo podskakuje jak osioł ze Shreka "wybierz mnie, wybierz mnie". Skubańce dokładnie wiedzą, że jak człowiek idzie z nieruchomą głową i woła przyciszonym głosem, to jest to ten dzień kiedy długiego spaceru nie będzie, ale spotkają je same przyjemności. Genialni obserwatorzy, emocjonalni geniusze!


Ostatnio jest słodko - gorzko, trochę śmieszno - trochę straszno, jak w piosence Bajora "trochę chmur, trochę słońca, coś z początku, coś z końca, trochę pieprzu, ciut mięty, część dróg prostych, część krętych". Plany mają to do siebie, że lubią się zmieniać. Gdyby plany były kobietą, to przebierałyby się kilka razy dziennie i nosiły kapelusz z napisem "fuck you". Jakiś czas temu temu siedzimy w osiedlowym... (myślę do jakiej kategorii zakwalifikować ten lokal), dobra poddaję się -  w osiedlowej "Śnieżynce" (jeszcze niedawno nie sądziłam, że kiedykolwiek tam pójdę). My cztery kobiety, tak różne, że nie wiem jak to jest w ogóle możliwe, że siedzimy razem przy jednym stoliku z własnej nieprzymuszonej woli. Łączy nas jedno osiedle, niesamowite zbiegi okoliczności, które splatają nasze życiorysy i chyba trochę poczucie humoru. Opowiadamy sobie różne historie skacząc z tematu na temat, najbardziej śmiejemy się oczywiście z tego, co tak w sumie jest mało śmieszne. Trzeba odreagować napięcia w pracy, smutne wydarzenia, odpowiedzialność i jeszcze parę innych głazów. W między czasie mamy cały przegląd osiedla - są dwie kobietki konspiracyjnie omawiające jakieś bardzo ważne rzeczy, jest starszy pan Mieciu, którego wszyscy znają i który z każdym może po kieliszuniu. W rogu siedzi para nad "piccą", a po lewej bezzębny amator ożywiający się na widok każdej nowo wchodzącej kobiety. Jest też pan Ładna Marynarka szybko jedzący swój posiłek i wywracający oczami na każde słowo pana Miecia. I jesteśmy my! Ciekawe jakby nas taki pan Marynarka opisał?

Opowiadam jak to mnie bolały pustostany, spotkało mnie nieszczęście i zbił mi się ekran w laptopie oczekując ojojojania, a zamiast tego otrzymuję aluzję, że głowy nie żal, ale laptopa już tak! A po chwili pada pytanie:
- Basia a pamiętasz jak pojechałaś do Warszawy?
- Nie!
- J. słyszałaś tę historię?!
- J. nie słyszała! Wtedy co z psem pojechałaś!
- Nie!
- Metrem jechałaś!
Poddaję się - no pamiętam... - wiem, że muszę opowiedzieć, bo jeśli tego nie zrobię to i tak jej wysłucham i będzie zdrowo ubarwiona. Wam też opowiem. A było tak: mieszkaliśmy wtedy w Krakowie, a w Warszawie miałam kurs fitpaws. Był weekend poświęcony praktyce z własnym psem. Pojechaliśmy z Frodo pociągiem, a z centralnego metrem na Bielany. Miałam ze sobą plecak i składany materiałowy transporter (składany transporter, czyli taka przenośna buda dla psa, która po złożeniu jest płaską walizką) - umocowałam go między moimi plecami a plecakiem. Założyłam plecak i mocno zaciągnęłam paski, transporter wystawał na boki. Wysiedliśmy z metra, schody ruchome w górę - Frodo przodem na smyczy, ja tuż za nim. Przy końcu pies wie, że trzeba zrobić hop. Dojeżdżamy, Frodo hop a ja... idę w miejscu! Próbuję iść naprzód - nie mogę! Wbiło mnie transporterem wystającym na boki w zwężenie przy końcu, schody jadą, więc muszę ruszać nogami, pies bezradnie patrzy na mnie. Rozglądam się na boki - nikogo nie ma! Warszawa - 2 mln mieszkańców - nagle wszyscy wyginęli jak dinozaury! Próbuję wyplątać się z szelek plecaka jednocześnie cały czas machając nogami, bo schody jadą, ale przecież tak porządnie pozapinałam te paski, że jestem bez szans! Frodo myśli, że to jakaś nowa zabawa i skacze mi na ręce. Zaklinowana transporterem, z psem na głowie idę w miejscu! Błagam Frodzia, żeby hopnął z powrotem nad schody i macham rękami. Nic! Wołam! Odpowiada mi echo. Przecież obiekt monitorowany, dlaczego nikogo nie ma?? Wpadam na pomysł, że muszę się jakoś cofnąć do tyłu a potem szybko obrócić bokiem. Okazuje się to być bardzo trudne, bo nogi idą w górę, a plecy mają iść w dół. Pies dzielnie wykonuje siad zostań, waruj zostań, stój zostań i wszystkie komendy, które po kolei wypowiadam, żeby zająć mózg psiemu nastolatkowi z głową pełną fantastycznych pomysłów. "Nosz k...a!" - krzyczę zdesperowana, a echo odpowiada urwa, urwa, urwa... I wtem wychodzi zza winkla pan ochroniarz i zanim człapie drugi. "Już idę, niech się pani nie denerwuje!" Drugi bierze smycz z psem, pierwszy po krótkiej chwili uwalnia mnie z opresji. I już mam mu dziękować najpiękniej jak umiem, że jednak przyszedł i nie umarliśmy na schodach w metrze, kiedy ten co trzyma psa mówi: "przez panią przegrałem 5 dych!" Przeze mnie? "No tak, bo wierzyłem, że się pani uwolni, a pani krzyczy tak brzydko na całe gardło... A kolega mówił, że pani nie da rady." Spoglądam na tego co mi pomógł i co we mnie nie wierzył, strzelam bazylicha i mówię: sama bym sobie poradziła! "Taaaa a ja bym przegrał zakład - niedoczekanie!" - odpowiada. I tak okazuje się, że nic nie jest czarno - białe. Otóż pan, który mi pomógł zrobił to tylko dla korzyści majątkowych, a ten który wcale nie chciał mi pomóc, a deklarował, że we mnie wierzył po prostu nie chciał ruszyć tyłka z kanciapy...


Wracając do nas - siedzących w tym dziwnym lokalu - jestem pewna, że gdyby nie przewrotność losu nigdy nie siedziałybyśmy razem i nie wspierałybyśmy się w trudnych chwilach śmiejąc z najbardziej obciachowych rzeczy, jakie nas spotkały. A przy tym okazało się, że jest jeszcze jedna osoba, która jeszcze mocniej splata nasze historie, ale o tym może kiedyś jeszcze opowiem za zgodą wszystkich zainteresowanych. Tymczasem w "Śnieżynce" Mieciu życzy sobie wiśnióweczkę, para od "piccy" robi słodkie dziubki, bezzębny amant coraz bardziej niewyraźnie uskutecznia podryw dwóch konspirantek, a na miejsce pana Marynarki przyszło kilka barwnych postaci. Czuję się tam trochę jak w teatrze na spektaklu z udziałem publiczności. Może z tą różnicą, że nie przeczytam o tym wydarzeniu recenzji w internecie, chyba, że sama ją opublikuję, co zaraz zamierzam uczynić! I jeszcze powinnam dodać, że wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest (nie)przypadkowe.
Wyprawa kryptonim "Morze zimą"!

Wyprawa kryptonim "Morze zimą"!

Wyprawa kryptonim "Morze zimą" okazuje się być tylko pozornie łatwa do zorganizowania. W rezultacie im dalej w morze, tym więcej sieci zarzuconych przez właścicieli pensjonatów (nie)gotowych na przyjęcie z otwartymi ramionami czterech nóg i ośmiu łap.


Od czego zaczyna się każdy plan podróży? Oczywiście! Wpisuję w binokle frazę "morze zimą" i od razu wyskakują jak króliki z kapelusza artykuły: "9 powodów, dla których warto pojechać nad morze zimą", "Bałtyk zimą" albo "Co robić zimą nad Bałtykiem?". Czytam wynurzenia o większej ilości jodu, o jego wpływie na mózg i samopoczucie (wychodzi na to, że jod zrobi ze mnie superbohatera), o bursztynach, których ma być więcej (akurat znajdę jak mi osiem łap przeora plażę), o możliwościach skorzystania ze SPA i odnowy biologicznej (odnowę biologiczną, to ja przechodzę po każdym leśnym spacerze z Uszatymi), o super warunkach do jeżdżenia na sankach (naprawdę ludzie jadą zimą nad morze, żeby pojeździć na sankach!? a jak nie ma śniegu?) i jeszcze wielu innych argumentach przemawiających za wyjazdem zupełnie różnych od mojej motywacji. Szybko odpuszczam sobie sponsorowane artykuły i przechodzę do sedna - GDZIE? Konkretnie, paluszkiem na mapie, gdzie? Z pomocą przychodzą strony o podróżowaniu z psem i elegancko mi podają, na które plaże można z pieskiem, a na które niekoniecznie. Wspaniale! Oczywiście te z pieskiem są w mniej dogodnej lokalizacji, ale co tam! Jeździliśmy już na drugi koniec Polski żeby piesek sobie pobiegł do człowieka z pasztetem w krzakach, to dlaczego nie mielibyśmy pojechać, żeby piesek pobiegał po plaży? Pozostaje prosta sprawa NOCLEG. W okolicy znajduję dwa hotele, pensjonat, hostel i prywatne kwatery. Zaczyna mi się wydawać, że wszechświat mi sprzyja, za chwilę z ekscytacji wyląduję na Marsie. Filtruję sobie tam gdzie można z psem, krąg proponowanych złowrogo zawęża się i... pojawia się pierwsza sieć na moje pieniążki! Kosmiczne dopłaty za psa, a my mamy dwa pieski, co jeszcze podwaja koszty. W sumie możemy udawać, że pies jest jeden. Kiedyś zupełnie przypadkiem nam się to udało, pani była tylko zdziwiona, że tak często wychodzę z psem. Wreszcie znajduję coś za całkiem przyzwoitą cenę i niewielką dopłatę za psa. Przechodzę do galerii gdzie umieszczono zdjęcia pensjonatu. I oczom moim ukazują się obrazy jak z katalogu "Piękne wnętrza". O rajuniu jakie to wszystko jest śliczne! Uroczy pokoik w morskim stylu, jadłodajnia z oranżerią, przeszklone tarasy, wszystko w tonacji biało - turkusowej z morskimi dodatkami, sala zabaw dla dzieci, przepiękny ogród wokół, 500 metrów do plaży z uroczym pomostem, potem kilka zdjęć z panem masażystą z uśmiechem jak milion dolarów - każde kolejne zdjęcie mówi "przyjedź" i obiecuje raj... Wyobrażam sobie jak idziemy na plażę, siadamy na pomoście, morze szumi, radosne pieski biegają po plaży... I nagle dochodzi do mnie cała prawda! Przypomniałam sobie Frodo na plaży w Niedzicy - najpierw dziki bieg plażą, potem skok z pomostu do wody, potem jeszcze raz plaża, woda, plaża, plaża, woda, kolejny skok i wszystko od nowa - tak do momentu aż panierka na piesku była odpowiednio gruba. Elmo wybrał wersję uproszczoną - woda i turlikanie w piasku - niestety równie skutecznie przerobił się na schabowego w panierce. Pies po spacerze na plaży wniesie tony mokrego piachu! Próbuje jeszcze resztkami kreatywności pocieszyć się, że przecież ten śliczny kremowy dywanik, to można zwinąć i położyć na szafę, meble okryć narzutami, urocze białe poduszeczki z czerwonymi kotwicami schować do komody, piękną turkusową pościel upchnąć w szafie i spać w śpiworach, zabrać ze sobą składane budy (w sumie zawsze je bierzemy na wyjazd, nasze psy nigdy i nigdzie nie nabrudziły) i płyn do szyb, żeby pościerać smarki z oszklonych tarasów... I wtedy wyobrażam sobie jak z Krzysiem podnosimy meble, żeby wytargać ten cholerny kremowy dywan i potem ładujemy go na szafę, schizujemy żeby pies nie postawił brudnej łapy na czymkolwiek pięknym w drodze do pokoju, polerujemy szyby - STOP! - przecież my tam nie jedziemy sprzątać i wyrabiać bicepsów! Powinnam napisać, że oczy zachodzą mgłą i robi się smutno na sercu... Ale to nieprawda! Oczy zachodzą mgłą, bo dostaję ataku śmiechu i nie jestem w stanie się uspokoić! Śmieję się do tych pięknych zdjęć i tego pana co się tak ładnie uśmiecha. Spoglądam na śpiące Uszate i zdaje sobie sprawę jak bardzo, pielęgnowana od dziecka, chęć dzielenia domu ze spanielami wpłynęła na moje życie. I nie chodzi tutaj o to, że nie pojedziemy do pięknego pensjonatu z kremowymi dywanami, wcale nam ten pensjonat nie jest potrzebny do szczęścia! Przypominam sobie setki wspaniałych chwil, w lesie, w błocie, w górach, nad jeziorem, w namiocie, w czerwonym golfie bez klimatyzacji, pod Kopcem Krakusa, na strychu przerobionym na mieszkanie, który kiedyś był naszym domem... Zawsze razem - ja, Krzyś i Uszate... I wiecie co? Myślę sobie, że jestem szczęściarą i oczy zachodzą mi mgłą... ze wzruszenia... 
P.S. Jak nas znam, to pojedziemy do wolnostojącego domku na zadupiu, gdzie zimą nie działa ani jeden bankomat, 2 km od psiej plaży, 4 km do najbliższego sklepu, 6 km do najbliższej jadłodajni. Z kominkiem i drewnem (które sobie trzeba porąbać), bez zasięgu, z drewnianą podłogą (którą wystarczy pozamiatać), ale za to do pana, który napisał, że można z psami w każdej ilości bez żadnej dopłaty, a teren jest ogrodzony i bezpieczny! Obiecuję, że jeśli ten wyjazd dojdzie do skutku, na pewno o nim opowiem! :)
When life gives you lemons - make lemonade!

When life gives you lemons - make lemonade!

When life gives you lemons - make lemonade! - to zdanie, to moje tegoroczne postanowienie! A wiadomo, że wszystko powstaje najpierw w naszej głowie. Zatem jeśli ktokolwiek będzie mi próbował zepsuć moją złotą myśl - kopnę w tyłek (choćby wirtualnie), żeby się ogarnął! ;) Początek roku to czas postanowień, planów, podsumowań... U nas plan na ten rok, to kontynuacja postanowień podjętych w zeszłym roku plus parę bonusów! 


Obiecałam sobie, że będę lepiej wykorzystywała swój potencjał i nie będę dążyła do hiper-perfekcji. Wiem, wiem brzmi jak wyryta na pamięć regułka po coachingu ;) Ale naprawdę! Będę działała zamiast się zastanawiać czy ja, czy na pewno, czy może jeszcze powinnam... itd. Obiecałam sobie, że zrobię dwa kursy zawodowe z terapii, które dadzą mi dodatkowe umiejętności. Odkąd mam prywatny gabinet nikt (żadna kretyńska ustawa) nie może mnie przymusić do robienia kolejnego niepotrzebnego kursu albo "podyplomówki". Szach-mat! Koniec z jeżdżeniem na szkolenia, na których przedstawiają badania sprzed 10 lat i z których nie wynoszę niczego poza notatnikiem i długopisem! Będę zamiast tego czytała jeszcze więcej mądrych artykułów i książek. :D  
Dobra, do brzegu, bo wypływam nie w te morza, o których chciałam pisać.

Przejdźmy do bonusów - mam cztery marzenia - dwa wyjazdowe i dwa tajemnica. Napaliłam się jak kornik na szafę, że zrobię TO! Marzenie, które pielęgnuję w głowie niczym ogrodnik kaktusa, a więc nie robiąc z nim prawie nic, a które wcale nie jest takie niemożliwe i kolczaste jak mi się początkowo wydawało. Minęło parę dni odkąd sobie powiedziałam "I do it" i robi się, nie samo oczywiście! Zaliczyłam przy tym dwie wtopy, heheszki, spojrzenia w stylu "z czym do ludzi" i trochę siniaków, ale warto!

Odnośnie wyjazdów - tu pewnie zastanawiacie się gdzie Uszate chcą pojechać? W jakież to fenomenalne miejsce można pojechać ze spanielową mafią? Ekhem... MORZE ZIMĄ! Czujecie to? Obłędny kolor morza na tle mroźnego nieba i jasna plaża! I szuuuuum fal i piasek, wszędzie piasek! To co ja uważam za urlop życia, niekoniecznie jest urlopem życia Krzysia, ale może wypracujemy kompromis. To znaczy na razie zareagował dosyć emocjonalnie, ale to był pierwszy szok, miał prawo. :) W moim pomyśle niebywałą zaletą jest fakt, że do a akcji o kryptonimie "morze zimą" nie potrzeba śniegu, woda w Bałtyku i tak jest zawsze zimna, łeb nad morzem urywa też zawsze, a jakby ktoś chciał jeszcze dla zdrowotności pojechać, to może sobie pomorsować! Genialne, prawda? No może z tym morsowaniem lekko przegięłam, bo to chyba tylko Frodo by skorzystał, ale reszta wszystko prawda! Drugie marzenie wyjazdowe, to Karkonosze! W Liceum i na studiach spędzałam tam każde wakacje! Cieplice znałam jak własną kieszeń! W trakcie prezentacji marzenia numer dwa, Krzyś reagował już zdecydowanie lepiej, choć też bez większego entuzjazmu. Stały punkt każdego roku, to wyjazd do Krakowa. Na pewno będą też mniejsze wyjazdy, seminaria z psami, w planach są też zawody i więcej treningów!

Poza tym będę więcej pisała i to za sprawą pewnego spotkania po latach! Kiedyś pisywałam felietony (pod pseudonimem) do pewnego niszowego czasopisma. I spotkałam właśnie taką osobę, która wiedziała, że to ja je pisałam. Spotkanie zaczęło się od zdania "Basia to naprawdę ty?!" Jakbym była jakimś wymarłym gatunkiem człowieka - Tyranozaurus Bejtmanus albo Barbarus Diplodocus ;) I po tym mało optymistycznym początku padło pytanie: "A piszesz jeszcze? Jak ja uwielbiałam twoje felietony!" Serio?! Ktoś o nich pamięta?! Nawet ja je zapomniałam! :) Zacząć pisać po długim czasie nie pisania nie jest łatwo. Niby masz tyle do powiedzenia, a jak stukniesz paluszkiem w guziczek na klawiaturze, to jakaś trema dopada. Jak to, co masz w głowie przeklikasz na monitor, to jakoś tak nie brzmi zbyt mądrze... "Z pisaniem jest jak z lawiną, zaczyna się od odrobiny śniegu, ale potem jest go coraz więcej i więcej..."* Niestety lawiny mają też ofiary i są monotematyczne, tylko śnieg i śnieg. Śnieg lubię, ale tylko dlatego, że mamy go przez kilka miesięcy, a nie okrągły rok. I zaczyna się wzorowo - masz pomysł, nawet ciekawy. Zaczynasz pisać i potem przypomina ci się anegdotka z jakiegoś wyjazdu, który był seminarium z psem. I ta króciutka anegdotka wymaga nakreślenia pewnego kontekstu, bo inaczej byłaby niezrozumiała. I jak już zaczniesz nakreślać pewien ogólny obraz sytuacji, to przewodnia myśl tegoż felietonu staje się jedynie mglistym wspomnieniem i... wychodzisz na monotematycznego oszołoma. Resztkami godności rozrzuconej po podłodze jak psie kłaczki próbujesz wrócić do tematu, zbierasz myśli i nagle... kawa się skończyła, pies chce wyjść teraz-natychmiast, a twój felieton znowu ma tylko tytuł... Ale pamiętajcie "When life gives you lemons..." Dobrego dnia Kochani i dajcie znać czy dotarliście do tego miejsca! :)

*Charlotte Link, Ciernista róża
Plan zamordować brata

Plan zamordować brata

Zdarzyło się, kiedyś, że sąsiedzi pukali i pytali czy wszystko w porządku. Zdarzyło się, że nasi goście biegli "na pomoc", bo myśleli, że psy chcą się zagryźć i nawet zdarzyło się, że jedna pani powiedziała, że zadzwoni do tozu, bo psy są agresywne. Zaczyna się zawsze podobnie... Elmo podchodzi do leżącego Frodo, paca go łapą, marszy nos i pokazuje zęby, po czym przypada na łapy i odskakuje w bok. Frodo wcale nie jest mu dłużny - także prezentuje zacny komplet zębów i marszczy nos, obydwa powarkują. Aż w końcu Frodo również przypada na łapy, odskakuje w tył i słychać już tylko jeden dziki wark...

Czy Uszate wdrażają w życie plan "zamordować brata"? Nie, Uszate tak się bawią! Może faktycznie dla osób, które nie mają psów wygląda to jakoś mało humanitarnie, ale zapewniam, że żadnemu z Uszatych krzywda się nie dzieje. Co więcej gdyby faktycznie chciały sobie zrobić krzywdę, to wyglądałoby to zupełnie inaczej i kończyłoby się pewnie wizytą u weterynarza. Skąd wiem, że to zabawa? Ano wiem! :)

Autorem zdjęcia z grafiki jest Adam Safarewicz https://safarewicz.pl/

Ukłon

To skąd wiem, że zabawa jest zabawą? Na pewno nie jeden raz widzieliście tzw. "ukłon", czyli charakterystyczne przypadanie na łapy, które powszechnie interpretujemy u psów jako zaproszenie do zabawy. No właśnie czy ukłon zawsze oznacza zaproszenie do zabawy? Kiedyś wydawało mi się, że tak, ale im dłużej obserwuję psy i im więcej czytam, to rozumiem, że nie zawsze chodzi o zabawę. Wszystko zależy od tego w jaki sposób pies przypada na łapy. Zaproszenie do zabawy to radosne przypadanie na łapy, po którym pies odskakuje w bok lub w tył.

Elmo w kontaktach z innymi psami używa ukłonu do różnych celów - niekoniecznie jako zaproszenia do zabawy. Kiedy chce się bawić przypada energicznie stukając przednimi łapami o podłoże, a następnie odskakuje w bok. Zazwyczaj wtedy drugi pies przyjmuje to zaproszenie. Jednak czasami przypada na łapy wolno i ostrożnie, nie odskakuje, zamiera w tej pozycji. Wówczas inny pies na ogół przestaje się nim interesować. Po co to robi? Myślę, że chce rozładować napięcie, pokazać, że ma przyjazne zamiary, ale natarczywa zabawa nie jest dla niego fajna. Elmo nie chce się wtedy bawić, chce mieć święty spokój. Robił tak wiele razy w stosunku do Frodo kiedy ten był szczeniakiem - młody szybko zrozumiał, że po takim ukłonie trzeba odejść, a namolne skakanie, to nie jest dobra strategia.

Jest jeszcze inny rodzaj przypadania na łapy. Mieliśmy kiedyś taką sytuację - spacerowaliśmy sobie z Uszatymi po łące i nagle przybiegł młody owczarek szwajcarski. Stratował Elmo, zjeżył się i zaczął na niego szczekać. Wtedy Frodo podbiegł do owczarka, zrobił ukłon na szeroko rozstawionych łapach z wysoko uniesioną głową i doskoczył w przód, w stronę owczarka. Za chwilę znowu zrobił to samo. Młody bos nawoływany przez właściciela wycofał się i odbiegł. Frodo otrzepał się i wrócił do Elmo, obwąchał go. Czy Frodo chciał go zaprosić do zabawy? Jestem pewna, że nie miał takiej intencji! Takie zachowanie nie jest zabawą czy zaproszeniem do zabawy. Badacze interpretują to jako jedno z zachowań o charakterze demonstracyjnym, mające na celu "odepchnięcie" innego psa lub pokazanie kto jest silniejszy. Frodo robi tak tylko w sytuacjach kryzysowych, szczególnie kiedy Elmo staje się celem ataku.

Parę tygodni temu szłam z Frodo na smyczy, podbiegł do nas młody pies, mieszaniec, trochę większy od Frodzia, był w kagańcu, zaczął szczekać i zjeżył się. Właścicielka nie zwracała na niego uwagi, bo zajęta była rozmową z sąsiadką. Pies biegał wokół nas jak opętany, prowokując i szczekając. Frodo najpierw próbował go ignorować wąchając trawę. Kiedy to nie pomagało wpatrywał się w niego i wachlował ogonem. Pies nadal biegał wokół nas, a jego właścicielka już tym razem widząc co robi, udawała, że to nie jej pies. Próbowaliśmy odejść, ale było to trudne, bo pies nadal biegał wokół nas, a Frodzio nieustannie próbował go uspokoić. W pewnym momencie pies zaczął doskakiwać do mojej nogawki. Frodo zrobił ukłon na szeroko rozstawionych łapach i znowu nie odskoczył w tył, a ruszył do przodu napierając na tego psa. Oczywiście intencji zabawy w tym nie było. Pies wydawał się być zaskoczony tym zachowaniem, przestał szczekać. Wtedy Frodo podbiegł do niego i zaczął go obwąchiwać, nachalnie i długo. Pies stał w bezruchu, a kiedy Frodzio przestał odbiegł z podkulonym ogonem. Czy Frodzio chciał się bawić? Nie, Frodo zademonstrował mu jasno i dobitnie, że jest "silniejszy", że ma przestać i iść tam, skąd przyszedł. Takie starcie miało prawo skończyć się zadymą. Mogłabym przytoczyć jeszcze wiele podobnych sytuacji z innymi psami.

 Rola zabawy

Zastanawiam się jaką rolę pełni wspólna zabawa w życiu Uszatych? Jestem pewna, że nie chodzi tylko o zabawę samą w sobie, ale też jest to pewien rodzaj komunikacji i wsparcia społecznego. Komunikacji, w czasie której ustalają zasady w ich wspólnym życiu. Nie chcę przeceniać roli zabawy, ale nie sposób nie zauważyć jak zabawa porządkuje między nimi pewne kwestie, jak obniża napięcie i pozwala dać upust emocjom. Do czasu ich pierwszej zabawy Elmo uznawał szczeniaka za śmierdzącego podrzutka - nie chciał na niego nawet spojrzeć, odbiegał jak tylko mały osesek pojawił się w zasięgu jego wzroku. Po dwóch dniach Elmo przypadł na łapy, a Frodo zrobił to samo i zaczął radośnie podskakiwać - to był ten pierwszy moment ich wzajemnej relacji. Z każdym kolejnym ukłonem ich relacja była bardziej zażyła. Kiedy Frodo osiągnął przewagę fizyczną charakter zabawy Uszatych całkowicie się zmienił.

Uszate inaczej bawią się z innymi psami, a inaczej wspólnie ze sobą. Taką zabawę często inicjuje Elmo, a kończą obydwa jednocześnie rozchodząc się w swoje strony jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, jakby nagle ktoś je wyłączył. Frodo jest w tej zabawie bardzo uważany i pozwala Elmusiowi na wiele. Bacznie Elmo obserwuje, jest szybszy, ale pozwala się dogonić, jest sprytniejszy, ale nigdy nie stara się osiągnąć przewagi. Wygląda to bardzo zabawnie. Czy Frodo świadomie osłabia swoje umiejętności, aby Elmo mógł mu dorównać? Po co to robi? Czy Elmo prężąc pierś i odpychając Frodo barkiem celowo demonstruje swoją siłę czy może tylko przez chwilę udaje "silniejszego"? Czy zabawa Uszatych to próba sił i rywalizacja?

Frodzio bawi się z Elmo trochę tak jak starszy brat bawi się z młodszym rodzeństwem (choć to Elmo jest starszy). Łączy ich bardzo skomplikowana więź, w której obecnie Frodo jest "szefem", bo tak naprawdę to on decyduje co się będzie działo, to on kieruje zabawą. Elmo może sobie zapraszać Frodzia do zabawy milion razy, ale jeśli Frodo chce spać, to spać będzie. Dopóki Frodo nie przypadnie na łapy zabawy nie będzie, Elmo inicjuje i wyraża chęć, ale to Frodo zdecyduje o tym czy będą się bawić czy nie. Ukłon Frodo jest wiążący, jest jak decyzja szefa, że można wyjść wcześniej z pracy - wszyscy by chcieli, ale bez zgody szefa nikt tego robi. A Frodo to dobry szef, cierpliwy i zrównoważony. Nie reaguje na głupie zaczepki, ale ma wszystko pod kontrolą. Obserwując Uszate jestem pewna, że Frodo świadomie "upośledza się" w zabawie - jest powolniejszy i słabszy niż faktycznie mógłby być, żeby podtrzymać interakcję z Elmo. Mógłby w tej zabawie "wygrać", ale tego nie robi. Elmo z kolei ma swoje 5 minut, pręży się i wygina, marszczy nos, pokazuje zęby jakby chciał Frodziowi co najmniej przegryźć tętnicę, ale oczywiście nigdy z zębów użytku nie robi. Zatem czy ich zabawa jest rywalizacją? W tej zabawie jest dużo równowagi, a rywalizacja kończyłaby się zwycięstwem jednego z graczy.

Wąchanie

Kiedy wracam ze spaceru z Elmo - Frodo długo go wącha i nie zważa czy Elmo się to podoba czy nie, nie obchodzi go nic a nic, że Elmo może nie ma na to ochoty. Wygląda przy tym jakby sprawdzał gdzie Elmo był, co robił i z kim się spotkał. Elmo kiedyś próbował protestować, ale ostatnio przyjmuje strategię "postoję, wąchniesz i dasz spokój". W odwrotnej sytuacji Elmo wącha Frodzia krótko i odchodzi. Zawsze to Frodo pierwszy wie, że Elmo jest chory albo coś jest z nim nie tak. Kiedy Elmo ma jakąś ranę Frodo bacznie go w tym miejscu obwąchuje i nie daje nam spokoju - muszę go wtedy odizolować, bo zachowuje się jak szaleniec. Nie odstępuje Elmo na krok, wylizuje mu ranę i pilnuje go. Elmo ma go dość, odgania, a Frodo nic sobie z tego nie robi. Kiedy Frodo coś dolega - Elmo zachowuje się jakby go nie było.

W codziennym życiu Elmo jest o krok za Frodziem, w zabawie role czasami się odwracają - raz Elmo leży na plecach, a raz Frodo, Elmo goni Frodzia a za chwilę jest na odwrót. Frodo kładzie się przed Elmo, pozwala się pacać łapą, długo wąchać, ciągnąć za uszy i trącać zadkiem, biegnie wolno choć bez problemu mógłby go dogonić, jest nad wyraz cierpliwy. Nie jest psem uległym czy podporządkowanym - jak trzeba to bardzo szybko spacyfikuje brata. Frodo tak naprawdę tylko kilka razy zdenerwował się na Elmo (Mapet wtedy mocno przegiął), ale o tym innym razem.
Jestem już dorosły!
Zabawa Uszatych ma swoje prawa i swoje granice i nigdy nie ingerowaliśmy w te ich harce. No dobra, ingerowaliśmy jak zaczynały rozrabiać o późnych porach, ale to dlatego, że to mogło grozić eksmisją ;) Kiedyś bawiły się praktycznie codziennie, teraz dorosły i bawią się już dosyć rzadko - najczęściej na naszym podwórku na wsi kiedy już obwąchają każdy kąt, czasami w domu lub nałące. Chętnie bawą się też ze swoimi psimi kumplami. Dorosłe psy raczej nie bawią się z obcymi, nowo poznanymi psami.

Kiedy przeprowadziliśmy się z Krakowa do Białegostoku nasze psy całkowicie zmieniły otoczenie - nowe mieszkanie, nowe tereny spacerowe i nowe psy. To właśnie wtedy najwięcej bawiły się ze sobą, dawały sobie dużo wsparcia i bardzo intensywnie się ze soba komunikowały. Frodo został wtedy wycofany na ponad pół roku z pracy, aby miał czas oswoić się z nową sytuacją. Pierwszym psem jakiego Uszate poznały po przeprowadzce był starszy, czarny labrador o imieniu Elmo ;) Uszate go uwielbiają, a on wydaje się być zadowolony ze spotakania ze spanielową mafią. Zawsze radośnie się witają. I chociaż Elmo (labrador) nie jest już w stanie się bawić z moimi psami ze względu na problem z układem ruchu, to rozmerdane ogony i radosne podrygiwania są zawsze obecne. Potem Uszate poznały Rolkę, z którą wspólnie trenujemy i często jeździmy jednym autem na lokalizację. Rolka i Frodo, to prawdziwy dream team! Elmo miał z nią zdecydowanie mniej kontaktu niż Frodo z racji innych potrzeb treningowych. A co się dzieje kiedy wracam ze spotkania z Rolką, na którym nie było Uszatych?! Oooo to jest obwąchiwanie każdego centymetra spodni! :) 

Frodo lubi zabawę w berka, bo uwielbia biegać - ucieka od psa jak pies go dogania zatrzymuje się, przypada  na łapy i chciałby, aby role się zmieniły. Niestety niewiele psów potrafi się tak bawić i wiele zabaw z psimi kuplami trzeba przerwać, bo szybko przemieszczający się Frodzio jest jak zabaweczka, którą trzeba gonić. Innym razem Elmo odstawia cały rytuał, przypada na łapy, a Frodzio patrzy z politowaniem jakby chciał powiedzieć: "Elmo wyrosłem już z tej zabawy", odwraca się i idzie na legowisko. W bieganiu Elmo na ogół nie ma szans go dogonić, więc Frodo zwalnia, zatrzymuje się, czeka. Żaden inny pies nie ma takich przywilejów jak Elmo, bo z żadnym innym psem (póki co) nie tworzy grupy "rodzinnej"...
Po co psu kapok?

Po co psu kapok?

Większość ludzi uważa, że skoro pies umie pływać, to zakładanie mu kapoka jest przesadą i fanaberią. Panuje przekonanie, że psy potrafią doskonale pływać i nie potrzebują żadnych kamizelek asekuracyjnych, a już na pewno nie potrzebują ich psy myśliwskie czy też dowodne. Czy na pewno?

 

Kapok dla psa spełnia dokładnie te same funkcje co kapok dla ludzi, czyli przede wszystkim zabezpiecza psa przed utonięciem. Tak, pies może utonąć, nawet ten, który świetnie pływa i uwielbia wodę. W wodzie różne rzeczy mogą się wydarzyć - pies może dostać bolesnego skurczu, przecenić swoje możliwości i opaść z sił, zaczepić się lub wplątać w zarośla (niebezpieczne bywają np. lilie wodne), zranić się i osłabnąć, przestraszyć się czegoś albo zostać zaatakowany przez inne zwierzę (niestety w przypadku ataku łabędzia albo bobra pies w wodzie ma bardzo małe szanse).

Kamizelka zapewni psu bezpieczeństwo, a nam da czas na dotarcie do zwierzęcia w razie problemów. Jest niezbędna jeśli chcemy zabrać psa na pokład łódki czy innej pływającej amfibii. Pozwoli również bezpiecznie zabrać psa z wody na pokład czy pomost. Szczególnie polecana dla psów, które skaczą do wody "na bombę" - podczas takiego skoku pies bardzo mocno spina mięśnie - zwłaszcza brzucha i grzbietu, mięsień czworoboczny i mięśnie lędźwiowe. Taki skok mocno obciąża kręgosłup i stawy, a założenie kapoka zamortyzuje skok. (Jeśli macie psa z dyskopatią, spondylozą albo chorymi stawami nie pozwalajcie psu w ten sposób skakać do wody i nie prowokujcie sami takich sytuacji - znajdźcie miejsce, w którym pies ma łagodniejsze zejście.)

Kapok może też pomóc psom, które boja się wody lub czują się niepewnie pokonać lęk - utrzymuje psa na powierzchni, a kiedy pies traci grunt pod łapkami i wchodzi głębiej nie ma momentu nagłego zanurzenia. Niektóre psiaki panicznie boja się oderwać łapki od podłoża, bo wydaje im się, że toną, zaczynają wtedy szybko i nerwowo przebierać łapkami  rozchlapując wodę - kapok utrzyma psa na powierzchni wody i jest szansa, że taki pies przekona się, że nic złego się nie dzieje. Oczywiście w kapoku czy bez, trzeba dać psu czas na oswojenie się z wodą i do niczego nie zmuszać, zacząć od stopniowego oswajania psa z wodą. To nie jest tak, że w kapoku od razu zacznie pływać...

Kamizelki asekuracyjne stanowią też doskonały sprzęt rehabilitacyjny! Psy będące po urazach czy operacjach narządu ruchu (jeśli nie ma innych przeciwwskazań) mogą poprzez pływanie szybciej powrócić do zdrowia i sprawności - pływanie odciąża stawy, poprawia kondycję, powoduje przyrost masy mięśniowej i zwiększa pojemność płuc. Chory staw obudowany mięśniami będzie stabilniejszy. Założenie psu kapoka sprawi, że będzie mu łatwiej utrzymać się na wodzie i taki trening będzie wydajniejszy. Szczególnie polecane dla psów z urazami lub chorobami narządu ruchu. Nie zawsze mamy możliwość skorzystania z bieżni wodnej do rehabilitacji psów, a zakup kapoka to jednorazowy wydatek, który może stać się dobrym narzędziem rehabilitacyjnym.

U nas największą potrzebę posiadania kapoka miał Frodo, który uwielbia wodę, znakomicie pływa i jest niezniszczalny ;)  Frodzio nie ma żadnych zahamowań przed skakaniem do wody, pływaniem i nurkowaniem (i to ostatnie doprowadzało mnie do zawału - znikał mi nagle z powierzchni wody i wynurzał się kawałek dalej, a ja umierałam ze strachu). Frodo w wodzie jest niezłomny i w pewnym momencie zaczęłam obawiać się, że przeceni swoje możliwości albo w coś się zaplącze. W końcu szuwary to jego specjalność, a cocker jest jednak niewielkich rozmiarów psem. Kiedyś Frodzio wplątał się w lilie wodne - na szczęście nie spanikował i udało mu się samodzielnie wyplątać, mało tego - nie wypuścił nawet aportu z paszczy! Frodo jest mądrym i silnym psem, ale jeśli mogę go dodatkowo zabezpieczyć, to dlaczego mam tego nie zrobić? Poza tym brak kapoka kilka razy sprawił, że rezygnowałam z pływania rowerami wodnymi na wakacjach, bo nie mogłam zabrać psów.
Zatem kiedy zakładam psu kapok? Wtedy kiedy eksplorujemy nowe miejsca i nie wiem co tam zastaniemy, kiedy pies pływa w dużym zbiorniku wodnym, w trudnym i nieprzewidywalnym terenie. Kiedy idziemy nad rzekę gdzie wody jest dla mnie maksymalnie do pasa, to oczywiście go nie zakładamy - gdyby tam się cokolwiek wydarzyło, będę w stanie psu pomóc.

Na co zwrócić uwagę wybierając kapok dla psa?

 

Bardzo często dostaję wiadomości z pytaniami o kapok, jak wybrać odpowiedni, dlaczego Uszate mają kapoki, czy mogę polecić kapok dla spaniela, itd. - dlatego postanowiłam zebrać wszystko co dotyczy tematu w jednym poście.

- Wyporność! - to najważniejszy parametr, większość firm (nawet tych z wyższej półki) niestety nie podaje wagi psa, a jedynie wymiary. A co nam po kamizelce, która wprawdzie jest dobra na wymiar, ale ma zbyt małą wyporność, aby utrzymać psa na powierzchni wody? No właśnie... Nic! Zbyt duża wyporność też nie będzie dobra. Dlatego jeśli firma (choćby była nie wiem jak polecana) nie podaje max wagi psa, dla której dedykowany jest dany rozmiar, to nawet nie biorę tego produktu pod uwagę.

- Rozmiar - zazwyczaj kapoki mają podane dwa, czasami trzy wymiary - długość kapoka i obwód klatki piersiowej oraz niekiedy obwód szyi. Mierzymy pieska i sprawdzamy, który rozmiar będzie optymalny. Sprawdzamy oczywiście w kontekście korelacji z wypornością.

- Materiał z jakiego jest wykonany - kapok nie może nasiąkać wodą jak gąbka, ważne jest też, aby kapok nie był zbyt sztywny i nie ograniczał psu ruchu, poza tym materiał powinien być dostatecznie mocny, aby nie uległ rozerwaniu. Idealnie, jeśli będzie wykonany z materiału szybkoschnącego. Ważne są też pozostałe elementy, tj. pas brzuszny i zapięcia - i tu uwaga, jeśli mamy samca, zbyt szeroki pas brzuszny lub źle dobrany rozmiar mogą uwierać w pewne części ciała... Zbyt wąski pas może z kolei uwierać i wpijać się psu w brzuch. Trzeba też zwrócić uwagę na klamry lub rzepy, powinny być solidne, aby nie rozpinały się i nie luzowały w trakcie pływania. Istotne są też paski - wszelkie dyndające elementy mogą się psu zaczepić i zaplątać o coś podczas pływania. Materiał nie może również odparzać skóry psa - to bardzo ważne u psów ze skłonnościami do powstawania tzw. "hot spotów".

- Dopasowanie i krój - dobrze dopasowany kapok nie powinien się przesuwać i obracać, a paski nie powinny się luzować w trakcie użytkowania. Poza tym zwracamy uwagę na krój kapoka - czy nie jest zbyt masywny lub przeciwnie - czy nie jest zbyt krótki. Kapok z danej firmy może być idealny dla psa danej rasy, a dla innego już niestety nie. U psów długowłosych ważne jest, aby kapok nie filcował szaty. A u wszystkich aby nie powodował otarć i odparzeń. Kapok nie może też ograniczać psu ruchu w stawach.

- Waga samego kapoka - niektóre kapoki już same w sobie są bardzo ciężkie - idealny kapok jest lekki i na lądzie nie ciąży psu.

- Kolor - tak, to wbrew pozorom ważna cecha i bynajmniej nie chodzi tu o preferencje estetyczne opiekuna - jaskrawy kapok sprawi, że pies będzie dobrze widoczny na tle wody. Wszelkie dodatkowe odblaski będą również mile widziane.

- Solidna rączka - dzięki, której możliwa będzie ewakuacja psa z wody, to też przydatny element! Pamiętajmy, że mokry pies + kapok ważą więcej, a więc rączka musi być solidna.


Długa droga do idealnego kapoka

 

Poszukiwania kapoka dla Uszatych trwały długo i szczerze mówiąc byłam już załamana. Przerobiliśmy prawie wszystkie jakie były wtedy dostępne na rynku ;) Jako pierwszy zamówiłam kapok Nobby - bardzo zachwalany przez znajomych psiarzy. Niestety okazało się, że rozmiar M, który pasował pod względem wyporności i rozmiaru miał zbyt szeroki pas brzuszny i pies nie był w stanie w nim nawet usiąść. Zakupiony przez internet i jeszcze szybciej zwrócony. Myślę, że gdyby Frodo był większym i masywniejszym psem, to może byłby to udany zakup.

Drugi mierzyliśmy u znajomych kapok Trixie - był sztywny i kompletnie niedopasowany. Nie ma co się rozpisywać, nie zrobił dobrego wrażenia, mimo że producent deklaruje sporą wyporność w poszczególnych rozmiarach, to jego krój nam nie przypadł do gustu. Znam psy, które w nim pływają, ale są to psy dużych ras, małe pieski są w nim jak w pancerzu.

Kolejny kapok jaki zamówiłam był z firmy Ezy Dog. Wyglądał całkiem fajnie, zobaczyłam go na psach ratowniczych w Niedzicy i na nowofundlandach prezentował się zacnie. Generalnie do zakupu skłonił mnie w sumie przewodnik jednego z tych psów, który bardzo go zachwalał. Problem w tym, że nie mogłam znaleźć informacji na temat wyporności, tylko jedna strona anglojęzyczna miała podaną wyporność. Przeliczyłam sobie i wyszło mi z tabelki, że odpowiedni będzie rozmiar XS albo S (XS bardziej pasował mi do obwodu klatki, a S do długości psa ;). Zamówiłam dwa rozmiary.
Kapok generalnie miał sporo plusów - zapięcia miały dodatkowe zabezpieczenia przed rozpięciem w postaci szlufek, które utrzymują paski nawet kiedy rozepnie się klamra, ponadto jaskrawy żółty kolor (dostępne są też inne kolory) i dosyć solidny materiał. Minusem była rączka - bardzo mała, trudno było ją chwycić. Kieszonka na zamek - nie wiem po co - może na zalaminowaną kartkę z numerem telefonu właściciela? Zaletą były odblaski. Paski brzuszne były dwa i miały dodatkowe materiałowe nakładki.
Nasz pies w kapoku XS mógł siadać, kłaść się i wstawać, ale w rozmiarze S nie miał już takiej swobody, bo ten model jest dosyć sztywny, żeby nie powiedzieć pancerny. Obydwa rozmiary niezbyt dobrze układały się na psie. A ich największą wadą była... za mała wyporność. Nie przeszły naszych testów na topienie fantoma ;) A Frodzio w rozmiarze XS był w stanie nawet zanurkować! Elmo natomiast w nim sztywniał i robił sceny w stylu - nie będę w tym chodził! W kapoku S pasek brzuszny ewidentnie uwierał, widać było, że psom jest niewygodnie i wyrywał włos na brzuchu. Zdziwiła mnie też rozmiarówka - producent podaje, że rozmiar S jest dla psa o obwodzie klatki 53-89 - nie ma szans żeby był dobry i spełniał swoją funkcję u psa o tak dużym obwodzie klatki! Nie wiem jak pozostałe rozmiary, ale skoro XS i S mają tak małą wyporność, to nie wiem czy w większych rozmiarach jest ona dostosowana do wagi psa.

Kolejny kapok, który zwrócił moją uwagę, to kamizelka Ruffwear. Niestety firma nie podaje wyporności, więc nawet go nie mierzyliśmy, bo bałam się wtopy po poprzednim. I tym samym nie potrafię powiedzieć na jego temat nic konkretnego poza tym, że dużo kosztuje, ładnie wygląda i ma fajny krój. Mamy inne produkty tej firmy i są to solidne rzeczy, więc być może ten kapok też jest w porządku. Jednak brak podanej wyporności przy wysokiej cenie, to zdecydowanie duży minus, który mnie skutecznie do niego zniechęcił i zdyskredytował w moich oczach.

Następny był kapok firmy Hunter - bardzo fajnie wygadał na psie (mierzyłam u koleżanki) i byłam wstępnie bardzo zadowolona z wykonania, materiału i kroju, solidne klamry i pas brzuszny nie za duży nie za mały, ale niestety okazało się, że ten, który miał dobre wymiary (obwód klatki piersiowej) miał za małą wyporność.
Frodo ma 58 cm w klatce i waży ok. 14 kg. Rozmiar Medium jest dla psa o obwodzie klatki piersiowej 52-63 cm, ale maksymalnej wadze do 8 kg, więc ma zdecydowanie za małą wyporność. Rozmiar LARGE jest na psa o obwodzie klatki 59 - 72 cm i masie max. 10 kg. Znacie labradora, który waży 10 kg?? Generalnie patrząc na tabelkę rozmiarów mam wrażenie, że coś jest nie tak - kapoki te mają zbyt małą wyporność w stosunku do wielkości.

Kolejny był kapok Hurrta - mieliśmy kupić używkę, wymiary pasowały, wyporność deklarowana przez producenta także wydawała się adekwatna do rozmiaru, ale po krótkiej chwili od założenia poluzowały się paski, a kapok przekręcał się. Materiał, z którego zrobiono kapok szybko wysycha (wydawał mi się, na pierwszy rzut oka, cienki, ale biorąc pod uwagę, że był już użytkowany, to nie było na nim żadnych otarć czy śladów). Ogólnie sprawiał niezłe wrażenie, jednak kapok, który się luzuje i przekręca, to tak jakoś niekoniecznie...

I kiedy już byłam totalnie zrezygnowana znalazłam kapoki firmy Outward Hound. Jest kilka rodzajów, które różnią się przede wszystkim krojem i materiałem, z którego są wykonane oraz przeznaczeniem. Moją uwagę zwrócił model Dawson Swim Life Jacket. Kapok wykonany z pianki neoprenowej - takiej, którą wykorzystuje się w kombinezonach do nurkowania. Miałam obawy czy ten materiał nie okaże się zbyt słaby -  w końcu Frodo potrafił wbiec w krzaki w kombinezonie i wyjść bez. Nie byłam też pewna czy pas brzuszny nie będzie zbyt szeroki. Długo kombinowałam, ale postanowiłam zaryzykować, bo sezon moczenia futer zbliżał się nieubłaganie. Oczywiście nie może być zupełnie łatwo - kapok był niedostępny w Polsce (chyba nadal nie jest), a wymiary podane są w calach i funtach ;)


Po przeliczeniu okazało się, że odpowiedni będzie rozmiar MEDIUM. Udało się go zamówić przez ebay. Dosyć szybko przyszła paczka. Otwieramy, wyjmujemy i.... od razu zauważyłam, że kolor różni się od tego na zdjęciach - myślałam, że będzie pomarańczowy, a okazuje się być intensywnie czerwony. Po chwili zorientowałam się, że rączka i firmowe znaczki też trochę się różnią od tego ze zdjęcia. Okazało się, że na zdjęciu była starsza wersja tego kapoka, a my dostaliśmy nowszą. Różnią się kilkoma elementami - poza kolorem - kapok w nowej wersji ma podwójną rączkę i na dyndających paskach dodatkowo rzepy do mocowania, nowe klamerki są lżejsze. Kapok w starszej wersji jest odrobinę dłuższy (przynajmniej tak jest w rozmiarze M).


Na początku miałam mieszane uczucia - z jednej strony materiał przyjemny w dotyku, miękki i łatwo dopasowujący się (kapok wydaje się być dosyć plastyczny i nie jest sztywny), z drugiej jednak sprawia wrażenie delikatnego. Poza tym jak na taką wyporność spodziewałam się, że może być zbyt duży i masywny, ale okazał się być całkiem zgrabny. Byłam jednak przekonana, że zostanie bardzo szybko ubrudzony i uszkodzony. I tu ogromne zaskoczenie - materiał jest trwały i nie brudzi się za bardzo. Po błotnej panierce, został wysuszony i błoto odpadło. Myślę, że za jakiś czas spróbuję go wyprać w płynie do odzieży sportowej. Użytkujemy kapok już drugi sezon i nie mamy żadnych zastrzeżeń! W jednym miejscu popruła się nitka, ale przeciągnęłam ją igłą, zrobiłam supełek i jest ok. Poza tym kapok w nowej wersji ma fajny system mocowania pasków - mają rzepy i można je tak pozaczepiać, że nic się nie majta, nic się też nie przesuwa, a paski nie luzują się. Plusem są też klamerki solidne, ale nie zbyt masywne. Bardzo szybko i sprawnie się go zakłada. Poza tym, co jest istotne u psów DŁUGOWŁOSYCH - nie filcuje i nie niszczy szaty. IDEALNY dla cockera! Nie wiem czy będzie równie idealny dla innych psów, ale u nas sprawdza się doskonale. Frodo może w nim swobodnie biegać i to jak widać na zdjęciu, tak na maxa. Poza tym nie odparza mu się skóra, kapok dosyć szybko schnie i dobrze leży. Pies wygląda przy tym całkiem fajnie i wydaje mi się, że czuje się również swobodnie (nawet w nim zasnął).

Szybko zaczęłam szukać drugiego kapoka dla Elmo (tak Elmo też go zaakceptował). Elmo, który nie lubi mieć na sobie zbyt wiele, godzi się na jego założenie i nie robi scen - to zdecydowanie ważna rekomendacja dla wrażliwych na dotyk psów! Elmo nawet w nim pływał, co też jest dużym sukcesem, bo Mapet moczy na ogół tylko łapy kiedy jest bardzo ciepło i brodzi w wodzie. Jeśli macie psa nie lubiącego chodzić w szelkach, to ten kapok jest najmniej inwazyjny ze wszystkich jakie mierzyliśmy :)
Trafiła się okazja i dla Elmo odkupiliśmy nowy kapok w starszej wersji i do tego w bardzo dobrej cenie. Nie mam jeszcze zdjęć Elmo w kapoku - jak zrobimy to dorzucę. W użytkowaniu nie widzę różnicy, oba sprawdzają się bardzo dobrze, jedyny minus, to dyndające paski w starej wersji, ale da się je pozaczepiać. Stara wersja ma jak dla mnie lepszą rączkę. W nowej wersji na rączce jest odblask, w starej - odblaskiem jest logo producenta. Parę zdjęć dla porównania obu wersji:













Podsumowując temat kapoka gorąco polecamy jego zakup dla Waszych szuwarków, ale nie namawiamy na żaden z modeli, bo to kwestia indywidualnego doboru dla konkretnego psa. Na pewno dla spanieli możemy polecić Outward Hound Dawson Swim Life Jacket. Psy naszych znajomych nie będące spanielami są również z niego zadowolone :)


A jakie są Wasze doświadczenia? Wasze psy lubią pływać? Macie kapoki?
Nosework

Nosework

Krótkie, ale trudne szukanie :) Precyzyjne oznaczanie mamy już zrobione, więc wchodzimy na wyższy level i utrudniamy. Zapach o bardzo niskim stężeniu (niewyczuwalnym dla człowieka) umieszczony został pod rampą, między metalową konstrukcją w pudełeczku z malutkim otworkiem. Niestety w trakcie szukania z budynku postanowiły wyjść dwie panie, więc była mała przerwa. Frodo kilka razy sprawdzał drzwi (nie dość, że miał zapach pod łapami, to prawdopodobnie zasysało go też na drzwi, bo między rampą a drzwiami była dziura). Poza tym próbka leżała tam 24 godziny. Uwielbiam Frodzia w pracy - zero frustracji i szukanie rozwiązania. :) Powoli zabieramy się za próbki na wysokościach :D Elmo też szukał z drugiej strony budynku, ale nie udało się nagrać. 



Wąchanie ;)

Wąchanie ;)

Trochę dawno nas tu nie było, ale zamierzam się poprawić i pisać częściej. A tymczasem na szybko krótki filmik z wąchania ;) W roli głównej Frodo i praca nad precyzyjnym oznaczaniem :)

Happy New Year!

Happy New Year!

Nie odkładajcie niczego na jutro - "przyszłość zaczyna się dziś"!
Spełnienia marzeń w Nowym Roku!


Uszate nie boją się fajerwerków, hałasu i błysków, ale jak co roku, w sylwestra jesteśmy z nimi, a one z nami i nigdy nie przyszło nam głowy, że mogłoby być inaczej. :) Nowy Rok witamy pełni nadziei, planów i marzeń. Chcielibyśmy, aby nam i naszym bliskim dopisało zdrowie, a wszystko inne samo się ułoży. Uszate po hasaniu w śniegu (tak mieliśmy zimę przez parę godzin) pochrapują sobie pod naszymi nogami, a my właśnie opychamy się ciastem czekoladowym ;) I aktualnie niczego nam więcej nie potrzeba! Do siego roku!
Copyright © 2014 Uszate , Blogger