Historia pewnej znajomości

Historia pewnej znajomości

Dzisiaj opowiem historię pewnej znajomości :) Znajomości, która sprawiła, że mimo wielu przeciwności postanowiłam zostać dogoterapeutką i teraz swoją wiedzą i doświadczeniem dzielę się z innymi współprowadząc kursy w Fundacji Psi Uśmiech.

Oczekiwanie i poszukiwania, radość i rozczarowania

Dogoterapią zainteresowałam się jeszcze będąc na studiach. Zbierałam informacje, czytałam i rozmawiałam z osobami prowadzącymi dogoterapię, ale to wszystko wydawało mi się mało profesjonalne i niewłaściwe. Był to okres kiedy w dogoterapii bardzo słabo zwracało się uwagę na dobrostan psa, a zajęcia polegały głównie na głaskaniu, a niejednokrotnie również na kładzeniu dzieci na psy. Dogoterapeuci pracowali często w oparciu o stereotypy dotyczące psich zachowań. Sprawę utrudniał fakt, że nie znalazłam wtedy nikogo, kto prowadziłby profesjonalne zajęcia dogoterapii z osobami dorosłymi. Jeśli już ktoś coś próbował robić w temacie, to były to infantylne spotkania z psem bazujące na schemacie w stylu "porzucamy psu piłeczkę", więc uznałam, że ja tak nie chcę i na długo zarzuciłam ten pomysł. Przestałam się tym interesować aż do momentu kiedy zaczęliśmy z Krzysiem szukać rasy odpowiedniej dla nas (poszukiwania hodowli, to temat na osobny wpis). Temat wrócił i znowu zaczęłam intensywnie szukać informacji dotyczącej pracy w dogoterapii. Mieszkaliśmy wtedy w Krakowie i był to czas oczekiwania na narodziny naszego pierwszego psiaka. Ustaliłam wówczas z Panią Małgosią (właścicielka hodowli Margaret's Pride), że miot będzie miał zrobione testy pod kątem predyspozycji do pracy w dogoterapii, ale nie nastawiałam się, że mój pies będzie pracował. Nawet gdyby takich predyspozycji nie miał, to i tak bardzo chcieliśmy, aby nasz dom wypełniał tupot spanielowych łapek. Mijały tygodnie i wreszcie nadeszła radosna informacja - 30 maja 2013r. na świat przyszło pięć maluszków, a w mailu był załącznik ze zdjęciem całego miotu. Zobaczyłam wtedy złotaska z żółtą wstążeczką i wiedziałam, że to będzie nasz Elmo! W rozmowie telefonicznej potwierdziło się, że jest to samiec, potem były pierwsze odwiedziny, weszliśmy do kojca i jako pierwszy przywitał nas "nasz Żółty". W testach wykazał predyspozycje do pracy z człowiekiem, ale już wcześniej bez względu na to wiedzieliśmy, że to ON będzie z nami :)
W dalszym ciągu zbierałam informacje o kursach dogoterapii, wchodziłam na strony różnych stowarzyszeń i fundacji, dzwoniłam, pytałam i każda rozmowa kończyła się rozczarowaniem. Miałam wrażenie, że psy traktuje się instrumentalnie, na zdjęciach widziałam głupkowate ćwiczenia godzące w dobrostan psa, a w rozmowie powielane mity na temat psów.
Jedna z rozmów, którą najbardziej zapamiętałam:
- A jaką rolę spełnia pies w pani zajęciach? - zapytałam w nadziei, że opowie coś sensownego, wyjaśni jaki rodzaj terapii pies wspomaga.
- Leczniczą! - odpowiedziała pani.
- Ale przecież pies nie leczy!? - oburzyłam się.
- No pies nie, ale kontakt z nim, to już tak. Nawet ślina psa ma cudowne właściwości, jak piesek terapeuta liże dziecku spastycznemu dłonie, to się otwierają! - wyjaśniła mi pani.
I to był koniec naszej rozmowy. Nic dodać, nic ująć! Nie znajduję nawet słów jak skomentować powyższą wypowiedź, ale rozmów na podobnym poziomie odbyłam kilkanaście... :(

W między czasie w miejscu gdzie pracowałam organizowano jakiś event i zaproszono pewną panią dogoterapeutkę z jej psami. Zacierałam ręce na tę wizytę, bo liczyłam na garść informacji. Jakież było moje zdziwienie kiedy pani przyszła z jednym dorosłym i drugim 8 miesięcznym labradorkiem! Na moje pytanie czy nie za młody i czy da radę (dużo ludzi nie umiejących się zachować w obecności psa, zapachy(!), hałas, itd) owa Pani odpowiedziała, że to będzie dla niego dobra socjalizacja. Maluch średnio sobie radził, pani spaliła na pokazie sztuczek dwie komendy, mały był mega zestresowany, a w pokoju gdzie czekali na swoją kolej nażarł się ciasta, które ktoś z pracowników wcześniej zostawił na biurku (nikt z pracowników nie został poinformowany jak należy przygotować się do wizyty psów i jak to wizyta ma wyglądać). Poza tym do tego pokoju wchodziło mnóstwo pracowników zobaczyć urocze pieski, wszyscy je głaskali, cmokali i zaczepiali, a maluch nie za bardzo wiedział co się wokół niego dzieje. Dodatkowo pani nie miała wymagań co do miejsca i liczby osób uczestniczącym w pokazie i psy miały bardzo mało przestrzeni (bo mnóstwo pacjentów chciało psiaki zobaczyć), a wypastowana podłoga sprawiała, że ślizgały im się łapki :( Widząc to byłam załamana, a jak dowiedziałam się, że ta pani prowadzi kursy w Krakowie wiedziałam, że na te kursy nigdy nie pójdę... To był moment kiedy dopadło mnie potworne zwątpienie...

 

"Ampułki śliny", czyli przełom w poszukiwaniach

I wtedy moja cioteczna siostra Ewa nadmieniła, że zna osoby, które prowadzą dogoterapię i organizują kursy w Białymstoku. Byłam nastawiona sceptycznie, pomyślałam sobie, że to będzie kolejna porażka i zarazem ostatnia rozmowa na temat dogoterapii. Telefon odebrała Zosia (ówczesna Prezes Fundacji Psi Uśmiech), po chwili rozmowy słysząc moje wątpliwości zaprosiła mnie na spotkanie. Uznałam, że przejazd pociągiem i odwiedziny rodziców, to może być dobra okazja socjalizacji szczeniaka i kilka tygodni później z czteromiesięcznym Elmusiem stałam pod drzwiami mieszkania Zosi. Otworzyła brunetka, którą wzięłam za Zosię, a tuż za nią pokazała się blondynka, którą uznałam za Gabrysię. Mały Uszatek na moich rękach wzbudził oczywiste zainteresowanie, więc nie było czasu na konwenanse i tak aż do czasu kursu Zosia była dla mnie Gabrysią, a Gabrysia - Zosią! ;)

Nie wiązałam z tą rozmową jakiś głębszych nadziei, od razu i wprost powiedziałam czego oczekuję i czego na pewno nie będę robiła z psem krytycznie odnosząc się do poczynań innych dogoterapeutów, po czym zakończyłam wywód stwierdzeniem, że nie znoszę określenia "pies terapeuta", bo to bardzo niefortunne i nieodpowiednie sformułowanie. Zosia i Gabrysia spojrzały wymownie na siebie (pomyślałam wtedy, że to koniec naszej współpracy), a na ich twarzach zagościł uśmiech! Wspaniale - powiedziała Zosia, jesteśmy dokładnie tego samego zdania - dopowiedziała Gabrysia. Potem jeszcze opowiadałam moje rozmowy z pseudoterapeutami i zaczęłam żartować, że może zaczniemy sprzedawać ampułki śliny "psa terapeuty". Miałam wrażenie, że wreszcie ktoś mnie rozumie! I tak rozpoczęła się nasza wspólna przygoda...

 

Kursy, szkolenia, warsztaty, egzaminy

Kiedy zaczynałam kursy nie było jeszcze w Fundacji możliwości zrobienia jednolitego kursu rocznego, była tylko możliwość szkolenia modułami, czyli Podstawy Dogoterapii, Dogoterapia dla zaawansowanych i Profesjonalny Dogoterapeuta. Teraz jest już wybór - kursy modułowe i kurs jednolity zawierają podobne treści, te same zaliczenia cząstkowe i egzamin. Koniec końców dają te same uprawnienia, ale różnica jest w cenie i praktykach - kurs jednolity wychodzi taniej oraz zawiera więcej zajęć praktycznych, co dla początkujących w zawodzie może być bardzo cennym doświadczeniem.
Miałam mnóstwo wątpliwości czy zaliczę egzaminy, bo nie miałam wtedy jeszcze psiaka, z którym mogłabym pracować. Elmo był malutki i trudno było nawet rokować czy będzie psem pracującym. Oczywiście okazało się, że w Fundacji wszystko było tak zorganizowane, że nie musiałam przyjeżdżać z własnym psem, który nie był do tego gotowy. Zawsze dobrostan psa był na pierwszym miejscu! Zdając drugi egzamin ja przygotowywałam zajęcia i byłam odpowiedzialna za cały konspekt i materiały, ale wspomagała mnie Gabrysia z Cosmo (oczywiście wcześniej dokładnie ustalałyśmy jaka będzie rola psa i w jakich momentach pies będzie aktywny). Jestem pewna, że gdybym chciała zrobić cokolwiek, co godziłoby w dobrostan psa, Gabrysia przerwałaby mi zajęcia i egzamin byłby oblany. Ostatni etap szkolenia był najtrudniejszy i znacznie rozciągnął się w czasie, bo musiałam już mieć praktykę z własnym psem, ale ze względu na dużą odległość mogłam prowadzić zajęcia w swoim miejscu pracy nagrywając filmiki, które potem były omawiane. Dzięki temu nie musiałam psa ciągnąć przez pół Polski i narażać na stres w obcym miejscu. I tak po mniej więcej dwóch latach od naszego pierwszego spotkania odebrałam druk MEN potwierdzający kwalifikacje w zawodzie Dogoterapeuty.

Elmo i ja podczas zajęć biblioterapii z udziałem psa

 

To nie koniec

Po zakończeniu kursu nadal utrzymywałam kontakt z Fundacją, dostawałam informacje o organizowanych przez Psi Uśmiech eventach i od czasu do czasu kontaktowałyśmy się telefonicznie. Nie potrafię wskazać momentu kiedy zaczęłam wnikać w Fundację. Był to pewien proces, który nabrał rozpędu kiedy postanowiłam wspomóc Gabrysię w pracy nad książką "Agata i tajemnice psiego świata". Książka napisana przez Gabrysię była gotowa do druku, ale autorka chciała, aby treści poparte były ilustracjami. Wiem, że zgłosiło się kilka osób, które wykonały fajne ilustracje, ale brakowało w nich aspektu edukacyjnego, czyli zobrazowania treści, na których Gabrysi zależało. Przemyślałam sobie i postanowiłam, że spróbuję wykonać kolaże. Przyznam, że nie było to łatwe, bo drukowane miały być czarno-białe (w oryginale ilustracje są w kolorze) i musiały korespondować z treścią. Niedługo potem Gabrysia zaproponowała mi, abym poprowadziła blok o pracy z osobami dorosłymi w dogoterapii na kursie zaawansowanym, potem kolejny i potem jeszcze jeden. :) I tak, rok temu wraz z Uszatymi staliśmy się częścią Fundacji Psi Uśmiech.
Frodo tropi :)

Frodo tropi :)

Dzisiaj tropieniowy filmik z Frodziem w roli głównej. Miał być bardzo prosty ślad - z trzema zmianami kierunku, i dwoma nawierzchniami - z chodnika, wejście w leśną ścieżkę. Okazało się jednak, że wejście w ścieżkę jest niemożliwe. Ostatecznie ślad przecinała ulica, która wymuszała zatrzymanie psa i przerwanie mu na chwilę pracy, dodatkowo Pan Żołnierz dokumentnie nam zadeptał teren układając ślad zwodniczy i zostawiając własne przedmioty, a na zakręcie, którego miało nie być bardzo mocno wiało, więc z założenia prosty ślad dosyć nam się skomplikował. Zdecydowałam jednak, że podejmiemy wyzwanie. Jak nam poszło sami zobaczcie :)
Dodam tylko, że kamerka i gimbal leżą w domu, a my nagrywamy komórką...


Las jest domem cz.II

Las jest domem cz.II

"On tylko trochę pobiegnie i zaraz wróci", "Mój pies nic nie zrobi sarnie, ona jest większa", "On tylko tak dla zabawy biegnie za zającem, nie zrobi mu krzywdy", "Przecież sarna i tak jest szybsza, pies jej nie dogoni" - to jedne z częstych wytłumaczeń ludzi, których psy gonią zwierzynę. Wszystkie tak samo głupie i bezmyślne, bo każda taka pogoń "dla zabawy" może być katastrofalna w skutkach.

Dzikie zwierzęta są w lesie u siebie, a my wkraczamy na ich teren, a więc wchodzimy do ich domu i wypadałoby zachować się tam przynajmniej poprawnie. Jednym z problemów są ludzie spacerujący po lesie z psami - psami, które nie mają zrobionego przywołania, ludzie - którzy są nieodpowiedzialni. Jeśli pies puszcza się w pogoń za sarną, to dla niej jest to walka na śmierć i życie - sarna nie wie, że pies zaraz odpuści albo, że nie jest w stanie jej dogonić. Sarna czy też inne zwierzę wyczuwa i widzi zagrożenie i robi wszystko, aby wyjść z tej sytuacji, a więc ucieka. Owa ucieczka może być dla niej katastrofalna w skutkach. Uciekając zwierzę traci siły, zdarzają się przypadki, że zwierzę padnie z wyczerpania, zostanie ranne albo pogryzione przez goniące je psy. Wczesną wiosną nie trudno spotkać ciężarne samice, które uciekając mogą stracić ciążę lub przedwcześnie urodzić potomstwo - nie rzadko takie nie w pełni gotowe do przyjścia na świat młode nie ma szans na przeżycie, a jego wykończona matka również może taką pogoń przepłacić życiem.


Większość zwierząt sporą część dnia przeznacza na odpoczynek po to, aby nabrać sił na kolejne żerowanie. Zając zanim zacznie uciekać chwilę trwa w bezruchu, sarny w czasie dnia często leżą w wysokich trawach na skraju lasu, dziki w środowisku leśnym są zazwyczaj aktywne wieczorami lub w nocy, lisy wiosną i latem prowadzą raczej osiadły tryb życia, wracają do tych samych nor na odpoczynek, a w jesieni i  zimie raczej prowadzą życie koczownicze. Ciągłe zmiany jakich człowiek dokonuje w środowisku sprawiają, że tych naturalnych terenów jest coraz mniej, a zwierzęta żyją bliżej ludzi i pojawiają się w okolicy domostw i gospodarstw. Zdarza się, że pomiędzy blokami paradują dziki, lisy grzebią w śmietnikach, a zające kicają wesoło po ogródkach. Ludzie dokarmiają dzikie zwierzęta, a potem są niezadowoleni, że pojawią się one w miastach blisko ich domów. Odrobina wiedzy o zwyczajach zwierząt i baczna obserwacja własnego psa w wielu przypadkach pozwala  na wychwycenie, że zwierzę jest blisko jeszcze zanim pojawi się ono w zasięgu wzroku. Czasami zwierzę nas zaskoczy i zupełnie niespodziewanie wyskoczy z trawy, więc jeśli nie mamy odwołania tak na 100% i jest ryzyko, że nasz pies pobiegnie za zwierzyną trzeba go mieć pod kontrolą. Wyjścia są zasadniczo dwa - albo nie chodź z psem do lasu albo prowadź go na lince. Ewentualnie jeszcze pozostaje zrobić przywołanie na gwizdek, ale to już wymaga dużego zaangażowania i solidnego treningu.  Ma to być reakcja bezwarunkowa, więc pies ma po usłyszeniu gwizdka od razu zawrócić, natychmiast, automatycznie i bez zastanowienia. Jeśli zbyt wcześnie użyjemy gwizdka jako odwołania od zwierzyny, kiedy nie jest on jeszcze dostatecznie "zapisany" w psich mięśniach i pies na niego nie zareaguje, gwizdek zostaje "spalony". I taki trening zaczynamy właściwie od początku.

 

A jak Uszate zachowują się widząc zwierzynę?

Elmo nigdy nie przejawiał jakiegoś wielkiego zainteresowania innymi gatunkami. Kiedyś idąc za jakimś zapachem, który go zainteresował zderzył się z wroną, popatrzył na nią zaskoczony i poszedł dalej. Na widok zająca przypadł na łapy zapraszając go do zabawy...
Frodo za to ma bardzo silny instynkt myśliwski - jako czteromiesięczny szczeniak wskoczył do lisiej nory i wypłoszył z niej lisa, po czym ruszył w pogoń. Zupełnie się tego nie spodziewałam po takim małym szczeniaku. Był to jeden jedyny raz kiedy stracił głowę, ale też nie biegł za lisem długo, parę metrów i wrócił do mnie. Od tego czasu w takich miejscach chodził na lince. W Krakowie mieszkaliśmy w Podgórzu, często mijaliśmy lisy grzebiące w śmietnikach, więc skupianie uwagi na mnie w obecności lisów przepracowaliśmy. Sporo było tam zajęcy, których wprawdzie Frodo nie gonił, ale jak je widział zataczał koło i nad tym też pracowaliśmy. Przyznaję się, nasze psy są często w lesie luzem, ale też są odwoływalne. Ostatnio Frodo nawet w bardzo bliskiej odległości od dzików bez smyczy dostawiał się do nogi i był posłuszny. klik Frodo zachował się idealnie, jednak to spotkanie było zdecydowanie moją porażką... 

Posiadanie psiego przyjaciela, to obowiązek, oprócz zapewnienia mu odpowiednich warunków, pożywienia, spacerów, możliwości rozwoju, szkolenia i socjalizacji, to również obowiązek zapewnienia bezpieczeństwa - zarówno jemu samemu jak i innym ludziom  i zwierzętom. Nie zapominajmy o tym!
Las jest domem cz.I

Las jest domem cz.I

Idąc do lasu na spacer, po grzyby, na jagody, poziomki czy po szyszki mam zawsze z tyłu głowy, że las to przede wszystkim dom. Dom dla mieszkających tam zwierząt - nie tylko lisów, saren, łosi czy dzików, ale też ptaków, owadów, gryzoni i płazów. I całą dobę tętni tam życie! Różne gatunki o różnych porach bywają aktywne, jak jedne żerują, to inne w tym czasie odpoczywają, więc o każdej porze należy być w lesie czujnym i uważnym. Nie, nie tylko dla własnego bezpieczeństwa - dla bezpieczeństwa tych, którzy są tam u siebie.


Las uczy pokory

Nie jeden raz spacerując z Uszatymi leśną ścieżką spotkaliśmy zająca, sarnę czy lisa. Dopóki psy  nie były w pełni odwoływalne od zwierzyny, chodziły na linkach. Na Podlasiu leśnych terenów jest w bród, a zwierzyny naprawdę dużo, więc gdziekolwiek nie pójdziemy, to muszę się liczyć z tym, że możemy spotkać dzikie zwierzęta, więc odwołanie było priorytetem. Na wsi już mniej więcej ogarnęłam, w których miejscach lisy mają norki, gdzie na skraju lasu w trawie często leżą sarny albo, w którym miejscu ptaki mają gniazda. I takie miejsca omijamy, aby niepotrzebnie nie płoszyć zwierzyny, ale natura potrafi zaskakiwać...

I tak właśnie zaskoczyła mnie ostatnio... Choć w sumie nie powinna zaskoczyć, wystarczyło pomyśleć!  Był czwartek, mieliśmy tropić od 17.00, ale po 15.00 rozpętała się burza, więc odwołałam zajęcia. Po 19.00 pięknie świeciło słoneczko, więc wybrałam się z Frodziem do lasku na Dziesięcinach. Las od strony obwodnicy jest ogrodzony siatką, od strony osiedla parkanem. Sporo tam spacerowiczów i rowerzystów, którzy często skracają sobie drogę do domu. Zaraz przy wejściu jest pierwsza tablica zachęcająca do udania się na spacer proponowaną trasą, a na zachętę opisano przyrodnicze walory tegoż miejsca. Tak więc zachęceni odpowiednio, udaliśmy się na spacer. Froduś tuptał i niuchał radośnie merdając ogonem, ja szłam za nim. I nagle coś czarnego przebiegło przez ścieżkę, Frodo stanął wyraźnie zainteresowany, ogon w ruch i intensywnie wciągnął powietrze nosem. Przywołałam go i jak biegł do mnie drogę przeszło drugie coś - czarne i całkiem spore. O rany! DZIKI!!! Dostawiłam Frodka do nogi, smycz miałam przewieszoną przez ramię, ale bałam się poruszyć, żeby go zapiąć. Tylko spokojnie - myślę - postoimy poczekamy aż pójdą. I poszły i właściwie byłoby po sprawie. Zaczęliśmy się powolutku wycofywać kiedy na drogę wyszły cztery kolejne i te już zwróciły na nas uwagę. Znowu zatrzymałam się udając drzewo, bo w końcu przecież tak mnie uczono. Frodo w tym czasie cały czas przy nodze na kontakcie, próbuje jeszcze lepiej dostawić się do nogi, ale nos mu cały czas pracuje (dużo ostatnio pracowaliśmy nad odroczoną nagrodą i na szczęście całą sytuację zinterpretował jako skupianie uwagi w trudnych warunkach). Dziki straciły nami zainteresowanie i zaczęły iść w przeciwnym kierunku. Ufff znowu powolutku wycofałam się z Frodkiem przy nodze. I nagle usłyszałam coś w krzakach po mojej prawej stronie lekko z tyłu, odwróciłam głowę - DZIK! Wydał mi się ogromny i był naprawdę blisko! Stał w wąskiej ścieżynce, a ja niemal na niego naszłam! I chyba ten dzik poczuł się zagrożony i pewnie naruszyłam jego terytorium (a może to była locha z młodymi?), bo grzebnął raciczką, chrumknął złowrogo i ruszył na nas! Wystraszyłam się nie na żarty, złapałam Frodka na ręce i zaczęłam uciekać w lewo w las. Doskonale wiem, że Frodo pobiegłby za mną, ale nie wiem jak zareagowałby na goniącego nas dzika, więc tak wydało mi się najbezpieczniej. Zobaczyłam dużą kępę krzaków przeszło mi przez myśl, że jak w nią wskoczę i pobiegnę dalej, to może go ta kępa trochę spowolni albo uzna, że już nas nie ma i zrezygnuje. Frodo wtulił się we mnie jakby czuł, że tak trzeba, a ja starałam się chronić go ramionami. Biegłam pewnie dużo dłużej niż to było konieczne uciekając potem bardziej przed własnym strachem niż dzikiem. Mało sandałów nie pogubiłam! Po drodze jakiś konar uderzył mnie w twarz. Zatrzymałam się prawie pod samą autostradą. Puściłam Frodka, radośnie kicał wokół mnie merdając ogonkiem, a ja ledwo stałam na nogach, adrenalina zaczęła opadać i czułam się wyczerpana. Czułam w ustach krew, bolała mnie warga - pewnie rozcięłam- pomyślałam. I w tym momencie zauważyłam, że uciekając zgubiłam smycz. Zadzwoniłam do Krzysia, ale nie odbierał. Bez smyczy przy autostradzie nie pójdziemy. Usiadłam na trawę i miałam totalną pustkę w głowie. Siedzieliśmy tak chwilę, znowu telefon do Krzysia - nie odbiera. Postanowiłam poszukać smyczy, znalazł Frodek, na szczęście blisko nas, bo nie zamierzałam daleko szukać. Ogarnęła mnie głupawka i początkowo nic nie czułam, ale już w drodze do domu potwornie bolała mnie twarz. W domu spojrzałam w lustro - spuchnięty nos i czoło, strużka krwi płynie po nosie, rozcięta warga. Dwoma lusterkami sprawdziłam swój profil - okej niezmodyfikowany, więc w ruch poszły mrożonki "Zupa wiosenna" i jakiś bliżej nieokreślony kawałek mięsa. Następnego dnia rano okazało się, że opuchlizna jest większa i przybiera kolor blue. Z pomocą przyszła mi krioterapia miejscowa - (pani nie bardzo chciała mi zrobić zabieg), ale uprosiłam, bo stwierdziłam, że gorzej chyba i tak już nie będzie. Opuchlizna praktycznie całkowicie zeszła, krwiaka codziennie zamaskowuję, ale nadal boli.
 

I chyba będzie długo bolało, może na tyle długo, że zapamiętam raz a dobrze - dzik prowadzi nocny tryb życia, a wieczorem wyrusza na żer. Nawet jeśli w lesie są tablice z wyznaczonymi ścieżkami spacerowymi, to las zawsze będzie lasem i domem dla zwierząt. Las uczy pokory...

c.d.n...
Copyright © 2014 Uszate , Blogger