Historia pewnej znajomości

Dzisiaj opowiem historię pewnej znajomości :) Znajomości, która sprawiła, że mimo wielu przeciwności postanowiłam zostać dogoterapeutką i teraz swoją wiedzą i doświadczeniem dzielę się z innymi współprowadząc kursy w Fundacji Psi Uśmiech.

Oczekiwanie i poszukiwania, radość i rozczarowania

Dogoterapią zainteresowałam się jeszcze będąc na studiach. Zbierałam informacje, czytałam i rozmawiałam z osobami prowadzącymi dogoterapię, ale to wszystko wydawało mi się mało profesjonalne i niewłaściwe. Był to okres kiedy w dogoterapii bardzo słabo zwracało się uwagę na dobrostan psa, a zajęcia polegały głównie na głaskaniu, a niejednokrotnie również na kładzeniu dzieci na psy. Dogoterapeuci pracowali często w oparciu o stereotypy dotyczące psich zachowań. Sprawę utrudniał fakt, że nie znalazłam wtedy nikogo, kto prowadziłby profesjonalne zajęcia dogoterapii z osobami dorosłymi. Jeśli już ktoś coś próbował robić w temacie, to były to infantylne spotkania z psem bazujące na schemacie w stylu "porzucamy psu piłeczkę", więc uznałam, że ja tak nie chcę i na długo zarzuciłam ten pomysł. Przestałam się tym interesować aż do momentu kiedy zaczęliśmy z Krzysiem szukać rasy odpowiedniej dla nas (poszukiwania hodowli, to temat na osobny wpis). Temat wrócił i znowu zaczęłam intensywnie szukać informacji dotyczącej pracy w dogoterapii. Mieszkaliśmy wtedy w Krakowie i był to czas oczekiwania na narodziny naszego pierwszego psiaka. Ustaliłam wówczas z Panią Małgosią (właścicielka hodowli Margaret's Pride), że miot będzie miał zrobione testy pod kątem predyspozycji do pracy w dogoterapii, ale nie nastawiałam się, że mój pies będzie pracował. Nawet gdyby takich predyspozycji nie miał, to i tak bardzo chcieliśmy, aby nasz dom wypełniał tupot spanielowych łapek. Mijały tygodnie i wreszcie nadeszła radosna informacja - 30 maja 2013r. na świat przyszło pięć maluszków, a w mailu był załącznik ze zdjęciem całego miotu. Zobaczyłam wtedy złotaska z żółtą wstążeczką i wiedziałam, że to będzie nasz Elmo! W rozmowie telefonicznej potwierdziło się, że jest to samiec, potem były pierwsze odwiedziny, weszliśmy do kojca i jako pierwszy przywitał nas "nasz Żółty". W testach wykazał predyspozycje do pracy z człowiekiem, ale już wcześniej bez względu na to wiedzieliśmy, że to ON będzie z nami :)
W dalszym ciągu zbierałam informacje o kursach dogoterapii, wchodziłam na strony różnych stowarzyszeń i fundacji, dzwoniłam, pytałam i każda rozmowa kończyła się rozczarowaniem. Miałam wrażenie, że psy traktuje się instrumentalnie, na zdjęciach widziałam głupkowate ćwiczenia godzące w dobrostan psa, a w rozmowie powielane mity na temat psów.
Jedna z rozmów, którą najbardziej zapamiętałam:
- A jaką rolę spełnia pies w pani zajęciach? - zapytałam w nadziei, że opowie coś sensownego, wyjaśni jaki rodzaj terapii pies wspomaga.
- Leczniczą! - odpowiedziała pani.
- Ale przecież pies nie leczy!? - oburzyłam się.
- No pies nie, ale kontakt z nim, to już tak. Nawet ślina psa ma cudowne właściwości, jak piesek terapeuta liże dziecku spastycznemu dłonie, to się otwierają! - wyjaśniła mi pani.
I to był koniec naszej rozmowy. Nic dodać, nic ująć! Nie znajduję nawet słów jak skomentować powyższą wypowiedź, ale rozmów na podobnym poziomie odbyłam kilkanaście... :(

W między czasie w miejscu gdzie pracowałam organizowano jakiś event i zaproszono pewną panią dogoterapeutkę z jej psami. Zacierałam ręce na tę wizytę, bo liczyłam na garść informacji. Jakież było moje zdziwienie kiedy pani przyszła z jednym dorosłym i drugim 8 miesięcznym labradorkiem! Na moje pytanie czy nie za młody i czy da radę (dużo ludzi nie umiejących się zachować w obecności psa, zapachy(!), hałas, itd) owa Pani odpowiedziała, że to będzie dla niego dobra socjalizacja. Maluch średnio sobie radził, pani spaliła na pokazie sztuczek dwie komendy, mały był mega zestresowany, a w pokoju gdzie czekali na swoją kolej nażarł się ciasta, które ktoś z pracowników wcześniej zostawił na biurku (nikt z pracowników nie został poinformowany jak należy przygotować się do wizyty psów i jak to wizyta ma wyglądać). Poza tym do tego pokoju wchodziło mnóstwo pracowników zobaczyć urocze pieski, wszyscy je głaskali, cmokali i zaczepiali, a maluch nie za bardzo wiedział co się wokół niego dzieje. Dodatkowo pani nie miała wymagań co do miejsca i liczby osób uczestniczącym w pokazie i psy miały bardzo mało przestrzeni (bo mnóstwo pacjentów chciało psiaki zobaczyć), a wypastowana podłoga sprawiała, że ślizgały im się łapki :( Widząc to byłam załamana, a jak dowiedziałam się, że ta pani prowadzi kursy w Krakowie wiedziałam, że na te kursy nigdy nie pójdę... To był moment kiedy dopadło mnie potworne zwątpienie...

 

"Ampułki śliny", czyli przełom w poszukiwaniach

I wtedy moja cioteczna siostra Ewa nadmieniła, że zna osoby, które prowadzą dogoterapię i organizują kursy w Białymstoku. Byłam nastawiona sceptycznie, pomyślałam sobie, że to będzie kolejna porażka i zarazem ostatnia rozmowa na temat dogoterapii. Telefon odebrała Zosia (ówczesna Prezes Fundacji Psi Uśmiech), po chwili rozmowy słysząc moje wątpliwości zaprosiła mnie na spotkanie. Uznałam, że przejazd pociągiem i odwiedziny rodziców, to może być dobra okazja socjalizacji szczeniaka i kilka tygodni później z czteromiesięcznym Elmusiem stałam pod drzwiami mieszkania Zosi. Otworzyła brunetka, którą wzięłam za Zosię, a tuż za nią pokazała się blondynka, którą uznałam za Gabrysię. Mały Uszatek na moich rękach wzbudził oczywiste zainteresowanie, więc nie było czasu na konwenanse i tak aż do czasu kursu Zosia była dla mnie Gabrysią, a Gabrysia - Zosią! ;)

Nie wiązałam z tą rozmową jakiś głębszych nadziei, od razu i wprost powiedziałam czego oczekuję i czego na pewno nie będę robiła z psem krytycznie odnosząc się do poczynań innych dogoterapeutów, po czym zakończyłam wywód stwierdzeniem, że nie znoszę określenia "pies terapeuta", bo to bardzo niefortunne i nieodpowiednie sformułowanie. Zosia i Gabrysia spojrzały wymownie na siebie (pomyślałam wtedy, że to koniec naszej współpracy), a na ich twarzach zagościł uśmiech! Wspaniale - powiedziała Zosia, jesteśmy dokładnie tego samego zdania - dopowiedziała Gabrysia. Potem jeszcze opowiadałam moje rozmowy z pseudoterapeutami i zaczęłam żartować, że może zaczniemy sprzedawać ampułki śliny "psa terapeuty". Miałam wrażenie, że wreszcie ktoś mnie rozumie! I tak rozpoczęła się nasza wspólna przygoda...

 

Kursy, szkolenia, warsztaty, egzaminy

Kiedy zaczynałam kursy nie było jeszcze w Fundacji możliwości zrobienia jednolitego kursu rocznego, była tylko możliwość szkolenia modułami, czyli Podstawy Dogoterapii, Dogoterapia dla zaawansowanych i Profesjonalny Dogoterapeuta. Teraz jest już wybór - kursy modułowe i kurs jednolity zawierają podobne treści, te same zaliczenia cząstkowe i egzamin. Koniec końców dają te same uprawnienia, ale różnica jest w cenie i praktykach - kurs jednolity wychodzi taniej oraz zawiera więcej zajęć praktycznych, co dla początkujących w zawodzie może być bardzo cennym doświadczeniem.
Miałam mnóstwo wątpliwości czy zaliczę egzaminy, bo nie miałam wtedy jeszcze psiaka, z którym mogłabym pracować. Elmo był malutki i trudno było nawet rokować czy będzie psem pracującym. Oczywiście okazało się, że w Fundacji wszystko było tak zorganizowane, że nie musiałam przyjeżdżać z własnym psem, który nie był do tego gotowy. Zawsze dobrostan psa był na pierwszym miejscu! Zdając drugi egzamin ja przygotowywałam zajęcia i byłam odpowiedzialna za cały konspekt i materiały, ale wspomagała mnie Gabrysia z Cosmo (oczywiście wcześniej dokładnie ustalałyśmy jaka będzie rola psa i w jakich momentach pies będzie aktywny). Jestem pewna, że gdybym chciała zrobić cokolwiek, co godziłoby w dobrostan psa, Gabrysia przerwałaby mi zajęcia i egzamin byłby oblany. Ostatni etap szkolenia był najtrudniejszy i znacznie rozciągnął się w czasie, bo musiałam już mieć praktykę z własnym psem, ale ze względu na dużą odległość mogłam prowadzić zajęcia w swoim miejscu pracy nagrywając filmiki, które potem były omawiane. Dzięki temu nie musiałam psa ciągnąć przez pół Polski i narażać na stres w obcym miejscu. I tak po mniej więcej dwóch latach od naszego pierwszego spotkania odebrałam druk MEN potwierdzający kwalifikacje w zawodzie Dogoterapeuty.

Elmo i ja podczas zajęć biblioterapii z udziałem psa

 

To nie koniec

Po zakończeniu kursu nadal utrzymywałam kontakt z Fundacją, dostawałam informacje o organizowanych przez Psi Uśmiech eventach i od czasu do czasu kontaktowałyśmy się telefonicznie. Nie potrafię wskazać momentu kiedy zaczęłam wnikać w Fundację. Był to pewien proces, który nabrał rozpędu kiedy postanowiłam wspomóc Gabrysię w pracy nad książką "Agata i tajemnice psiego świata". Książka napisana przez Gabrysię była gotowa do druku, ale autorka chciała, aby treści poparte były ilustracjami. Wiem, że zgłosiło się kilka osób, które wykonały fajne ilustracje, ale brakowało w nich aspektu edukacyjnego, czyli zobrazowania treści, na których Gabrysi zależało. Przemyślałam sobie i postanowiłam, że spróbuję wykonać kolaże. Przyznam, że nie było to łatwe, bo drukowane miały być czarno-białe (w oryginale ilustracje są w kolorze) i musiały korespondować z treścią. Niedługo potem Gabrysia zaproponowała mi, abym poprowadziła blok o pracy z osobami dorosłymi w dogoterapii na kursie zaawansowanym, potem kolejny i potem jeszcze jeden. :) I tak, rok temu wraz z Uszatymi staliśmy się częścią Fundacji Psi Uśmiech.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Uszate , Blogger